czyli: raport o stanie zdrowia
Mam się dobrze. Nie muszę już łykać wstrętnego syropu, Ela nie zamyka mnie w pokoju Niuty, a do doktora Wątroby jeździmy tylko co parę tygodni na kontrolę. Polubiłam go na tyle, że pozwalam mu się brać na ręce; w końcu widywaliśmy sie ostatnio bardzo często, a on jest miły. Ale nawet on chyba dalej nie wie, co mi jest. A to dlatego, że wszystkie wyniki miałam bardzo dobre, chociaż strasznie chudłam i miałam krew w kupie i sierść mi strasznie wychodziła. Po tym syropie już nie mam tej krwi, ale dalej jestem strasznie chuda. Na szczęście waga się ustabilizowała i wciąż ważę 2,67 kg i jestem bardzo malutka, taka jak Mechatek. Elę to bardzo niepokoi, bo zawsze ważyłam 3,5 kg. No, ale przynajmniej waga nie spada dalej. Doktor Wątroba próbował namówić Elę, żeby jednak mi dawała te zielone kapsułki na ładne futerko, ale Ela powiedziała, że w żadnym wypadku, bo "ona to strasznie przeżywa", a na rozpuszczanie tabletek w smakołyku się nie nabieram, bo smakołyk smakołykiem, a i tak śmierdzi kapsułkami.
No i chociaż dalej nie wiadomo, co mi jest, to teraz tylko jeżdżę się ważyć i na pogłaskanie przez pana doktora. Pojedziemy znowu na początku maja.
ps. Po tej swojej chorobie Sonia zrobiła się cudownie, nachalnie wręcz miziasta. Zagaduje, przyłazi, wpycha się na kolana, zaczepia łapką za rękaw, gdy siedzę na fotelu, ociera się z całą siłą. Nadal jest nieśmiała i łatwo się płoszy, ale jej miziastość jest imponująca. Może pomyślala, że choćby nie wiem co, to przy niej będę i zawsze wrócimy do domu?
(17. 04. 2010)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz