Kompletna bezradność. Wczoraj odebraliśmy wyniki badań krwi i kupy... I nadal nic nie wiadomo. Nic!
Niezwykle rzetelne niemieckie laboratorium, do którego doktor Wątroba wysłał próbkę soninej krwi, wybadało, że wszystko jest w normie. Wszystko! Nie ma najmniejszych wątpliwości, nawet z tą tarczycą. Rewelacyjne ma Sonia wyniki. Nic tylko się cieszyć...
Z wielką nadzieją czekałam na wyniki "kupne". Przyznam się, że nawet marzyłam, żeby się okazało, że Sonia ma jakieś robactwo. Choćby tasiemiec. Lamblia. Nawet zwykła glista by mnie ucieszyła. Wiadomo by było, co jej jest i co z tym robić. Cóż... Lambli, tasiemców, pierwotniaków nie stwierdzono. Świetnie.
Jesteśmy w punkcie wyjścia. Obaj medycy (Marek i soniny weterynarz) uradzili, że coś robić trzeba i spróbujemy Sonię potraktować, jakby miała zakażenie przewodu pokarmowego. Soni przez tydzień będziemy podawać lek przeciwbakteryjny Furazolidon. Na szczęście to nie są żadne traumatyczne kapsułki, tylko syrop, który można podawać do pyszczka strzykawką. Po tygodniu zobaczymy. Jak się poprawi, to znaczy, że trafili. Jak nie, będziemy szukać dalej. Pewnie USG.
To się nazywa "przeleczymy kota". Tak się ponoć w medycynie postępuje. Medycy uradzili, Marek wypisał receptę na moje nazwisko, ja ten Furazolidon (tfuuu! co za słowo) kupiłam i będę kota "przeleczać". Trzy razy dziennie przez tydzień.
Dzisiaj już zaczęłam. Zwabiłam Sonię szynką do sypialni i podałam lekartwo. Ech... To dramatyczne ślinienie to chyba jakiś odruch obronny. Po wszystkim biduli aż kapało z pyszczka. Z przerażenia wpadła w stupor, całkowicie znieruchomiała, zesztywniała i tylko usiłowała wypluć z buzi wstrętny smak. I nawet tej szynki ruszyć nie chciała. W końcu zjadła, ale nadal siedzi w kącie i tylko patrzy swoimi ogromnymi, nic nie rozumiejącymi oczami...
Boję, że z rewelacyjnymi wynikami wszystkimi w normie mój nie zarażony żadnymi pasożytami, cieszący się dobrym apetytem i nastrojem kot zniknie na moich oczach.
(19. 03. 2010)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz