Już dobrze

Już wszystko dobrze. Pani (moja moja) głaszcze mnie i szepcze na uszko: Reszku, Reszku najmojejszy. I mogę siedzieć na jej kolanach, kiedy czyta i siedzieć przy niej, kiedy je i patrzy na mnie często, a ja do niej mruczę i wszystko jest tak, jak być powinno. I powiedziała nawet, że znowu pozwoli mi spać na swojej głowie, a ostatnio nie było mi wolno. Może to dlatego, że w nocy na nią nawarczałam?

I poprawiłam się w stosunku do Niuty. Wyrywam jej futro tylko wtedy, kiedy Pani nie ma w pokoju... Problem w tym, że Niuta strasznie wtedy piszczy, a ja nie umiem sama posprzątać kłębków futra z podłogi.

(16. 04. 2010)

Nienawidzę ich!

czyli: wojna domowa

Wszystkich ich nienawidzę! Wszystkich! Będę siedziała obrażona. Tyłem. Do jutra. Albo nie, spróbuję na kolana do Pani. Może się już nie gniewa. Niedobra. Nie wpuściła mnie na kolana. Nie kocha mnie już. Niutę kocha. A Niuty też nienawidzę. I wszystkich! Czemu Pani jej broni? Nie będzie mi ta Niuta po domu paradować. Chodzi sobie. Ogonem wywija. Niczym się nie przejmuje. Wredna. Do Pani na głaskanie chodzi. Przy Pani chce siedzieć. Przegoniłam ją parę razy, podrapałam. Ale piszczała, a kwiczała! Ha! A jak jej futra nawyrywałam! I z pleców i z ogona! Aż kłęby w przedpokoju leżą. A jak ją w łapę ugryzłam! Aż kulała. A jak uciekała! Dobrze jej tak. Co mi tu będzie chodzić. A Pani za mną z kapciem. Pogoniła mnie od Niuty. Nakrzyczała. Niedobra. Nie kocha mnie już. To ją ugryzłam, a niech też ma! Całą rękę jej pogryzłam, aż mnie odczepić nie mogła i się bała. I dobrze! Niech ma dziury w ręce. I Pańcia podrapałam. Nie będzie do mnie mówił. A co! Niech mają wszyscy! Nie będę na nich patrzeć. Niech mają. I Paskudkowi też dołożyłam, co się plącze pod nogami! I Soni, dama jedna, gapić się będzie. Nie będzie!

Wszystkich ich nienawidzę! Wszystkich! Będę siedziała obrażona. Tyłem. Do jutra. Albo nie, spróbuję na kolana do Pani. Może się już nie gniewa. Niedobra. Nie kocha mnie już. Nie chciała, żebym do niej, na kolana… Niutę kocha. A Niuty też nienawidzę (…itd.)

(13. 04. 2010)

Czarny pas

czyli: jak Niu-ta Resh-kę przegoniła


Proszę Państwa, cóż za emocjonujący pojedynek! Wspaniałe kumite (1)! Resh-ka, zawodniczka w czarnym stroju, wkracza czujnie na teren zawodniczki Niu-ty w stroju tabby, która początkowo taktycznie udaje, że nic nie zauważyła, następnie wolnym krokiem zbliża się do zawodniczki w czarnym stroju, tak proszę państwa, już widzimy, że zastosuje swoje ulubione techniki ne-waza (2)! Jeszcze daje szansę zawodniczce w czarnym stroju na opuszczenie terenu, cóż za klasyczne chui (3)!

Zawodnik Resh-ka nie korzysta z szansy, ani myśli się wycofać, wyciąga w stronę Niu-ty imponującą nukite (4), ale Niu-ta już demonstruje washide (5), następnie szybko przechodzi do dan-zuki (6), aby błyskawicznie zastosować serię ren-zuki (7). Resh-ka jeszcze próbuje, jeszcze próbuje, udaje się jej wyprowadzić kaku-zuki (8), ale Niu-ta kończy rozgrywkę wspaniałym tsuki-waza (9)! Resh-ka ucieka do dużego pokoju. Proszę Państwa, mamy czarny pas, mamy czarny pas dla Niu-ty!

Wywiad z Niu-tą: Byłam wyrozumiała, kiedy w moim pokoju So-nia musiała robić swoje specjalne kupy do słoika. Byłam wyrozumiała, kiedy w moim pokoju spali obcy ludzie, ponieważ zdaniem moich współlokatorów to jest pokój gościnny. Ale na warczenie na mnie przez Resh-kę w moim pokoju zupełnie się nie zgadzam. Hai!

Przypisy:
1) kumite – wolna walka
2) ne-waza – techniki walki w pozycji leżącej lub półleżącej
3) chui – ostrzeżenie
4) nukite – ręka włócznia (otwarta ręka)
5) washide – ręka orle szpony
6) dan-zuki – ciosy nastepujące po sobie
7) ren-zuki – ciosy naprzemienne
8) kaku-zuki – cios zahaczający
9) tsuki-waza – uderzenie ręką


(1. 04. 2010)

Kim jestem

Proszę Państwa!
Ja, Mechatek już się nauczyłam zaczynać tak oficjalnie, bo pamiętam, że jak się ma ważną rzecz do oznajmienia, to trzeba zacząć oficjalnie, żeby wszyscy zwrócili uwagę na tę ważną rzecz. Bo ja, Mechatek się tego dowiedziałam, kiedy okazało się, że jestem szczytem kociej ewolucji i nie tylko, bo jeszcze jestem koroną kociego stworzenia.

A jeszcze wcześniej się okazało, że jestem a beautiful cat and an international star, bo tak napisała jedna pani z Francji, kiedy zostałam Kotem Tygodnia i nawet Pan Doktor Wątroba powiedział: No, TAKA brzydka to aż nie jest. I jeszcze kiedyś się okazało, że jestem nie tylko bura, ale to można ładniej powiedzieć, a mianowicie że jestem pręgowana ticked i na dodatek najprawdopodobniej heterozygota, chociaż nie mam na to żadnych papierów.

A kilka dni temu Pani powiedziała: Mechatku, jesteś inspiracją dla największych artystów. A to dlatego, że Pan Egon Schiele narysował dawno temu obrazek, na którym było napisane „Daisy, siztend” i ona, ta Daisy, siedzi na tym obrazku nie tylko tak samo, jak wszystkie gołe* panie, które rysował Pan Egon Schiele, ale jeszcze tak samo, jak ja Mechatek usiadłam na parkiecie. I może Pan Egon Schiele dlatego tak narysował, że widział mnie, Mechatka, a to się nazywa, że byłam inspiracją albo nawet muzą dla tego Pana.

I tutaj z boku jest dowód rzeczowy, na którym jestem siztend.** Ale według mnie, Mechatka, to jest raczej dowód, że jestem inspiracją dla Pani, bo nie pamiętam, żeby Pan Egon Schiele był u nas w domu i mnie widział.

Ja, Mechatek, cały czas dowiaduję się o sobie różnych rzeczy, ale wcale mi to nie przeszkadza, bo ja mam tożsamość i mi się nie myli, ale o tym już wszyscy wiedzą i dlatego teraz nie musiałam zaczynać od „Proszę Państwa”. A odpowiedź na pytanie: Kim jestem? jest najważniejszą kwestią egzystencjalną w życiu człowieka, tak Pani powiedziała. No to ja, Mechatek, jestem Mechatkiem i to jest ta moja tożsamość.

A tutaj jeszcze są przypisy, bo Pani powiedziała, że jak się pisze takie rzeczy, to trzeba dać przypisy, to daję:
* To znaczy, że nie miały ubrania wcale albo w przeważającej części albo nawet nie miały futerka, jak ja, Mechatek.
** To znaczy w takim obcym języku, że jestem siedząca.

(30. 03. 2010)

Kot a sprawa okna

z dedykacją dla wszystkich, którzy wiedzą, jak długo te okna nie były myte, a w szczególności dla Marianki ;)

Pani (moja, moja) umyła okna. Było to wielkie wydarzenie, nie tylko dla niej, ale i dla nas, ponieważ zostałyśmy na cały dzień zamknięte w kuchni. Co z tego, że były tam miseczki z jedzeniem? Co z tego, że były miseczki z wodą? Kiedy Pani (mojej, mojej) nie było... Pozostało tylko zasnąć na półce i czekać. Więc zasnęłam i czekałam. I doczekałam się, bo Pani (moja, moja) zawsze wraca.

Umyte okna mają zaletę: lepiej widać ptaki. Mają też wadę: Pani krzyczy, żeby jej nie upaćkać szyb noskiem. Może i ma rację, bo jak upaćkamy, to znów trzeba będzie umyć okna, a nas zamknąć w kuchni?

ps. Na tych zdjęciach obok nie ma kota, bo po pierwsze: dziewczyn nie było w pokoju podczas całej operacji, a po drugie: żaden szanujący się kot nie powinien być fotografowany na takim tle ;)

(29. 03. 2010)

Ela obiecała...

Wczoraj znowu Ela zamknęła mnie w pokoju New, do którego nie wolno mi wchodzić, bo New strasznie się złości i na mnie naskakuje. Znowu wstawiła tam miseczki z wodą i jedzeniem i mój domek, a potem mnie zamknęła. Nie jadłam przez cały dzień, było mi tak strasznie smutno i bardzo się bałam, a na dodatek za drzwiami działy się straszne rzeczy. Okropnie hałasowali, cały czas chodzili, włączali odkurzacz… Nawet, jakbym nie musiała być zamknięta, schowałabym się do wersalki, bo takie zamieszanie to nie jest na moje sonine nerwy.

Za każdym razem, kiedy Ela do mnie zaglądała, miałam nadzieję, że już mnie stamtąd zabierze, ale tylko sprawdzała specjalnie naszykowaną kuwetę i mówiła, że jeszcze nie. Byłam tak zestresowana, że nawet bałam się wyjść z domku i to wyglądało tak, że Ela siedziała na tapczanie i mówiła do mnie miłe słowa, a ja siedziałam w domku i mruczałam do niej głośno -tak, żeby słyszała, że się cieszę, że przyszła. Ela powiedziała do Marka, że to śmiesznie wygląda, jak sobie tak prawimy czułości na odległość, ale to nie było śmieszne, tylko bardzo smutne.

Znowu musiałam połknąć to okropne lekarstwo, które się nazywa syrop od Wątroby i którego nie lubię. Łykam je już cały tydzień. Umiem je już bardzo ładnie wypluwać, ale Ela mówi, że to niedobrze i nabiera do strzykawki zawsze trochę więcej, żeby mimo wyplucia jednak została taka dawka, jak trzeba. Ela obiecała, że to już był ostatni raz, bo to „straszna dla Soni tragedia” i „zobaczymy, jaką kupę po tym tygodniu przeleczania zrobi”.

Znowu nie wytrzymałam i skorzystałam z tej specjalnej kuwety. A potem to już całkiem się rozkleiłam i zaczęłam głośno piszczeć, a kiedy Ela zajrzała, to tylko chciałam żeby mnie przytulała i głaskała. I mogłam już wybiec z pokoju New. Potem nosiła na rękach i mówiła miłe rzeczy i jeszcze raz obiecała, że to naprawdę ostatni raz z tym syropem. 

Potem jeszcze moja przyjaciółka Mech mnie pocieszyła. Podobno ona i Reszka i New też były zamknięte, tylko w kuchni, a to wielkie zamieszanie odbyło się, ponieważ Ela z Markiem myli okna przez cały dzień, żeby było widać ptaki. To dobrze…

Ps. Niestety, po oględzinach wygląda na to, że Sonia po tygodniu podawania antybakteryjnego Furazolidonu nadal robi kupy z krwią. Dla pewności jej produkty zapakowane do słoika pojechały dziś na badania na obecność krwi.

(26. 03. 2010)

Izolatka dla wszystkich

czyli: Ona zwariowała


Wczoraj w tym domu działy się przedziwne rzeczy. Przyzwyczaiłam się już do tego, że Oni miewają dziwaczne pomysły i poglądy, ale ponieważ z nimi mieszkam, staram przymykać na to oko. Ale to, co odbyło się wczoraj, przerosło moje kocie pojęcie. Podejrzewam, że Oni, a zwłaszcza Ona – zwariowali.

A już całkowicie skandaliczne jest to, że wczoraj do IZOLATKI zostałyśmy zamknięte wszystkie! To nowe słowo poznałam, kiedy Sonia (ta, co jej nie lubię) zaczęła chorować. Na co dzień Sonia do mojego pokoju nie wchodzi, ponieważ jej zdecydowanie na to nie pozwalam. Ale już drugi raz przebywała w moim pokoju (!!!) przez cały dzień. I to za zamkniętymi drzwiami!

Nasza IZOLATKA mieściła się w kuchni. Po co? W jakim celu dla mnie potrzebna jest IZOLATKA? Pytam. Pytam i nie przestanę. Ale nie dość, że musiałam przez pół dnia korzystać z miseczek w kuchni, w których, jak wiadomo, i jedzenie i woda są niedobre, nie dość że nie mogłam straszyć Soni skrobaniem w drzwi mojego pokoju, to jeszcze niemożliwe było obserwowanie tego, co się w całym mieszkaniu działo. Podczas, gdy Ona zmusiła nas do przebywania w kuchni, za drzwiami odbywały się rozmowy, pokrzykiwania, słychać było otwieranie okien, za którymi są ptaki i tak dalej i nic z tych atrakcji nie było dostępne!

Powiem tak. Ona naprawdę zwariowała.
Po pierwsze:
Nikt nie wytłumaczy mi, dlaczego nie mogłam patrzeć, jak okna zaczynają mieć lepszą widoczność na ptaki. Kiedy Ona już otworzyła drzwi do kuchni, usiadłam demonstracyjnie na szafce, żeby unaocznić Jej rozmiary obrazy, jakiej doznałam. Pokazałam, że zupełnie nie interesują mnie otwarte drzwi, ani ewentualne zmiany. W ogóle. W końcu Ona przyszła, zaczęła się przymilać, zachęcać, przemawiać…. Kajała się wystarczająco długo. Prawidłowe zachowanie.

Po drugie:
Nikt nie wytłumaczy mi, dlaczego Sonia była osobno, w MOIM POKOJU (!!!) i tam miała całą IZOLATKĘ dla siebie. Chyba, że uwierzę w to, co Ona sama powiedziała, ale na coś takiego już oka nie przymknę.

A mianowicie IZOLATKA jest po to, żeby Sonia zrobiła kupę… Tego nie będę komentowała. Sonia jest dziwna, więc może potrzebuje specjalnych warunków. To jeszcze byłabym sobie w stanie wyobrazić. Ale nie. To nie wszystko. IZOLATKA jest po to, żeby Ona mogła kupy Soni zbierać. Do słoika!

Chyba nie chciałam tego wiedzieć. 

(26. 03. 2010)

Pocieszanie

Bo Sonia jest moją największą przyjaciółką i wczoraj znowu jej nie było przez cały dzień i ja, Mechatek, bardzo się martwiłam i bardzo jej szukałam wszędzie, gdzie mogłam. Ale mogłam tylko w kuchni, bo nas Pani zamknęła, wszystkie trzy: Reszkę, Niutkę i mnie, Mechatka, w kuchni na cały dzień. Pani i Pańcio Kochany powiedzieli, że będą robić w pokoju bardzo niebezpieczną rzecz z otwieraniem okien i to przez parę godzin. I trzeba dziewczyny dać do kuchni, tak Pani powiedziała i nas zamknęła, bo otwieranie okien jest bardzo niebezpieczne dla nas, kotów.

Było słychać straszne hałasy, i Pani z Pańciem chodzili tam i z powrotem i jeszcze szurania i trzaskania i otwierania było słychać, a na koniec odkurzacz i ja, Mechatek, się schowałam na lodówce, Niutka na szafce, a Reszka na półce i czekałyśmy, aż to się wszystko skończy. Ale Soni nie było w kuchni. Wcale jej tam nie było: ani za szafką pod zlewem jej nie było, ani na półce, ani nawet tam, gdzie stoi śmietnik też jej nie było, bo bardzo dokładnie wszystko sprawdziłam.

A jak już skończyli robić tą niebezpieczną rzecz, to Pani nas wypuściła i ja, Mechatek wszystko obejrzałam, ale nie wiem, co to była za niebezpieczna rzecz, bo w pokoju nic się nie zmieniło, tylko szyby inaczej pachniały i Pani powiedziała, Mechatku nie wypaćkaj mi noskiem okien umytych.

Aż w końcu Pani przyniosła Sonię do nas i długo do niej mówiła różne rzeczy, żeby ją pocieszyć, bo Sonia była zamknięta sama gdzie indziej przez cały dzień. I dlatego nie było jej w kuchni. Ale to nie wystarczyło, ani nawet głaskanie, ani nic i ja musiałam jeszcze Sonię pocieszyć i ją pocieszałam aż godzinę i nawet umyłam jej futerko, aż już miała dosyć, bo była całkiem pocieszona.

(26. 03. 2010)

Wyniki i co dalej

Kompletna bezradność. Wczoraj odebraliśmy wyniki badań krwi i kupy... I nadal nic nie wiadomo. Nic!
Niezwykle rzetelne niemieckie laboratorium, do którego doktor Wątroba wysłał próbkę soninej krwi, wybadało, że wszystko jest w normie. Wszystko! Nie ma najmniejszych wątpliwości, nawet z tą tarczycą. Rewelacyjne ma Sonia wyniki. Nic tylko się cieszyć... 

Z wielką nadzieją czekałam na wyniki "kupne". Przyznam się, że nawet marzyłam, żeby się okazało, że Sonia ma jakieś robactwo. Choćby tasiemiec. Lamblia. Nawet zwykła glista by mnie ucieszyła. Wiadomo by było, co jej jest i co z tym robić. Cóż... Lambli, tasiemców, pierwotniaków nie stwierdzono. Świetnie.

Jesteśmy w punkcie wyjścia. Obaj medycy (Marek i soniny weterynarz) uradzili, że coś robić trzeba i spróbujemy Sonię potraktować, jakby miała zakażenie przewodu pokarmowego. Soni przez tydzień będziemy podawać lek przeciwbakteryjny Furazolidon. Na szczęście to nie są żadne traumatyczne kapsułki, tylko syrop, który można podawać do pyszczka strzykawką. Po tygodniu zobaczymy. Jak się poprawi, to znaczy, że trafili. Jak nie, będziemy szukać dalej. Pewnie USG. 

To się nazywa "przeleczymy kota". Tak się ponoć w medycynie postępuje. Medycy uradzili, Marek wypisał receptę na moje nazwisko, ja ten Furazolidon (tfuuu! co za słowo) kupiłam i będę kota "przeleczać". Trzy razy dziennie przez tydzień. 

Dzisiaj już zaczęłam. Zwabiłam Sonię szynką do sypialni i podałam lekartwo. Ech... To dramatyczne ślinienie to chyba jakiś odruch obronny. Po wszystkim biduli aż kapało z pyszczka. Z przerażenia wpadła w stupor, całkowicie znieruchomiała, zesztywniała i tylko usiłowała wypluć z buzi wstrętny smak. I nawet tej szynki ruszyć nie chciała. W końcu zjadła, ale nadal siedzi w kącie i tylko patrzy swoimi ogromnymi, nic nie rozumiejącymi oczami...


Boję, że z rewelacyjnymi wynikami wszystkimi w normie mój nie zarażony żadnymi pasożytami, cieszący się dobrym apetytem i nastrojem kot zniknie na moich oczach.

(19. 03. 2010)

Izolatka

Było mi bardzo smutno i bardzo się bałam. Ela zamknęła mnie w tamtym pokoju. Ja go nie lubię. Nawet, jak jest otwarty, to nie wchodzę, bo tam siedzi New. Mechatek lubi ten pokój, bo tam jest największy kaloryfer (jak już zacznie wytwarzać narzędzia, to na pewno wytworzy narzędzie do otwierania drzwi do tamtego pokoju). Ale ja go nie lubię. Ela postawiła miseczkę z jedzeniem i wodą, bo ja ostatnio bardzo lubię pić, ale i tak się bałam wyjść zza szafki. Dopiero jak przyniosła mój domek, zrobiło się trochę bezpieczniej i tam się schowałam. Wcale nie wychodziłam, tylko chciałam to wszystko przespać, bo nie wiedziałam, dlaczego mnie tam zamknęła.
Ela zaglądała do mnie co jakiś czas i wtedy nie bałam się wychodzić i mogłam się napić i zjeść chrupków, jak już mnie pogłaskała i przekonałam się, że nic złego się nie dzieje. Ale potem znowu chowałam się do domku. Było mi bardzo smutno samej.
Największą przykrość mi zrobiła ze smakołykiem. Do trzeciej miseczki nałożyła pysznego jedzonka i już już chciałam podejść, ale okazało się, że cały smakołyk śmierdzi tak jak te kapsułki, które chcieli mi wpychać do gardła. I w ogóle nie mogłam przez to zjeść smakołyka, chociaż pachniał mimo wszystko trochę pysznie.

Próbowałam parę razy uciec, jak Ela i Marek zaglądali, bo bardzo chciałam do kuwety, ale łapali mnie i znowu zanosili do tego pokoju. Ela pokazała mi, że przecież w tym pokoju jest kuweta i jak już nie mogłam wytrzymać to z niej skorzystałam. I wtedy nagle mnie wypuścili!

Strasznie się cieszyłam, aż ogon postawiłam na baczność, zaczęłam biegać po całym mieszkaniu, zajrzałam do wszystkich miseczek, Reszka i Mech mnie powitalnie obwąchały, obeszłam wszystkie kąty. Po wszystkim poszłam spać do domku, który jakoś wrócił na swoje miejsce na półce w przedpokoju. Nie wiem jak i nie miałam siły się już zastanawiać.

Ps 1. Udało się pobrać próbkę kupy do badania, dzisiaj będą wyniki na pasożyty: tasiemce, lamblie i inne robactwo. Rozstrzygnęła się też wątpliwość, czy te kupy z krwią robi właśnie Sonia. Tak.

Ps 2. Dzisiaj wieczorem będą też badania krwi z ostatniego laboratorium.

Ps 3. Marek przeżywa swoje kolejne zadziwienia kotami. Wątpił, czy Sonia skorzysta z nowej kuwetki, a tu proszę, jaka mądra. Nie zabrudziła dywanu ani pościeli, tylko poszła do przygotowanego naczynia z piaskiem. Ja chyba nawet o tym nie myślałam, tak było to dla mnie oczywiste, a zresztą naprawdę obojętne mi było, gdzie ona tę kupę zrobi, byle zrobiła.

Ps 4. Smakołyk z rozrobioną kapsułką zjadła w końcu Reszka.


(18. 03. 2010)

Chora

Sonia jest bardzo chora. I bardzo się o nią martwię. Najgorsze jest to, że zupełnie nie wiadomo, co jej jest. Wszystkie wyniki ma w normie, a niknie w oczach. W ciągu ostatnich kilku miesięcy dramatycznie schudła. Zawsze była masywną, chociaż nie otyłą kotką, największą z naszych trzech dachowców. Ważyła ok. 3,5 kilograma. Teraz jest tak drobna jak Mech, boki ma zapadnięte, a waga wynosi 2,75 kilo. Wygląda jak koci szkielet. Już w sierpniu ubiegłego roku zrobiliśmy wszystkie badania: miała podwyższony poziom kreatyniny i hormonu tarczycy, ale wszystko w granicach (górnych, bo górnych) normy. Do obserwacji. Od tamtej pory jest gorzej.

Nadal kłębami wychodzi jej futerko. Nie jest to sezonowe linienie, bo moje dziewczyny nie wychodzą na zewnątrz i sezonowe wahania temperatury nie wpływają na ich fizjologię. Zresztą jakie linienie trwa 8 miesięcy? Ma też intensywny łupież.

Jedną z hipotez dotyczącą przyczyn jej chudnięcia były bezoary, które mogły zalec w przewodzie pokarmowym i utrudniać wchłanianie. Sonia bardzo starannie się myje, więc i włosów sporo łyka. Więc od kilku miesięcy wszystkie dostają pastę Malt Soft na odtłaczanie. Regularnie ją też wyczesuję: i to też mnie martwi, bo na szczotce zostaje więcej futra niż po wyczesaniu półdługowłosej New. Błędne koło: robią się bezoary, które utrudniają wchłanianie, a przez to kondycja sierści się pogarsza i więcej jej wychodzi. Jak wychodzi więcej sierści, może się zrobić więcej bezoarów. Ale co poza pastą, antybezoarową karmą (Purina) i regularnym wyczesywaniem mogę zrobić?

Może to kwestia stresu? Konflikt z New cały czas trwa. New ją gania, Sonia chowa się do domku, ucieka na moje kolana. Czasami jest spokojniej, czasami ostrzej… Ale potrafią się również dogadać. Może to był błąd sprowadzać nowego kota do domu, w którym mieszka płochliwa kocia seniorka? Poza tym jedynym jej stresem jest odkurzanie i podróż do doktora. Całą drogę i w poczekalni wtulała się z całych sił i robiła tzw. „surykatkę”, a robi ją tylko jak jest okropnie przerażona. To taki wyciągnięty sposób wtulania się całą sobą.

Na co dzień Sonia ma dobry nastrój, chętnie przychodzi na głaskanie, ma dobry apetyt, ale zdecydowanie więcej pije. Zwiększone pragnienie, chudnięcie - kolejną z hipotez była cukrzyca. Zbadaliśmy więc poziom cukru: ma rewelacyjną normę: 90. Badania wątrobowe? Norma. Hormon tarczycy? Nadal w górnych granicach normy. Nerki? W porządku. Zarobaczona? Bardzo małe prawdopodobieństwo, przecież nie wychodzi, jest w wieku, kiedy koty są odporniejsze, a ze względu na spacery New odrobaczamy całe stado, ostatnio jesienią…

Kompletna bezradność. Wszystkie wyniki OK., a na oko widać, że jest bardzo nie OK. Nawet doktor Wątroba nie ma pomysłu, co jej jest, a niestety na studiach nie uczą lekarzy mówić: nie wiem. Mój Marek, też lekarz (tylko ludzki) mówi, że medycznie to najgorsza sytuacja. Skoro badania nic nie wykazują, a badania są oczami lekarza, w takiej sytuacji jest on ślepy. Można się skupić na objawach i tak też zrobił: Sonia dostała suplement diety na poprawę kondycji sierści. Okazało się jednak, że kapsułki Efazan są zbyt duże, Sonię to przeraża i kosztuje tyle stresu, że po prostu nie warto. Dziś zmieszałam zawartość kapsułki z mokrą karmą, może uda się podawać w tej postaci. Ale to nadal tylko leczenie objawów. A przyczyn nie znamy.

Doktor Wątroba wysłał próbkę krwi do jeszcze jednego laboratorium. Czekamy na wyniki.

Kilka dni temu w jej kupie znalazłam krew. W rachubę wchodzi kilka możliwości: 1) uszkodzenie mechaniczne, 2) stan zapalny, 3) nowotwór, 4) jakieś robaki (tasiemiec). Nie wiemy. Sonię zamknęłam dziś w osobnym pokoju, żeby sprawdzić, czy to na pewno jej kupa i pobrać próbkę do badań.

Tyle stresu. Tyle obaw. Moich o nią i jej. Całe łapki pokłute. Jazdy do lekarza samochodem. Horror z poddawaniem kapsułki. A teraz jeszcze izolatka. Ma tam miseczki z wodą, suchą karmą i smakołykiem, ma kuwetkę. Wstawiłam jej ulubiony kraciasty domek. Ale Sonia nie lubi tamtego pokoju, nie rozumie dlaczego została zamknięta. Schowała się za szafką i nie wychodzi…

(16. 03. 2010)

Szczyt ewolucji

czyli: co ma Mechatek


Proszę Państwa!
Ja, Mechatek, tak oficjalnie zaczęłam, bo Pani powiedziała, że jak mam bardzo ważną rzecz do oznajmienia, a mam, no to trzeba tak oficjalnie zacząć, żeby wszyscy zrozumieli, że to jest ta bardzo ważna rzecz. Ta ważna rzecz dotyczy przyszłości naszego gatunku, czyli nas, kotów i to nie jest byle co, bo jest dowodem na ewolucję, a ja Mechatek jestem szczytem tej ewolucji.

I nie chodzi o to, że umiem zjeść całą diffenbachię i przeżyć, bo o tym już wszyscy wiedzą i to nie jest ta ważna rzecz. I nie chodzi nawet o to, że jak przyjdzie bomba atomowa to przeżyją owady i Mechatek, bo tego jeszcze nie sprawdzałam.

(Pani kazała mi tutaj napisać do pani Marianki, żeby pamiętała, że pająki to nie są owady, tylko pajęczaki, bo owady mają trzy pary nóg, a pajęczaki aż sześć par, a na dodatek dwie pierwsze pary przekształcone są w szczękoczułki i nogogłaszczki, no i przez to nie wiadomo, czy przeżyją bombę atomową). A ja, Mechatek mam tylko dwie pary łapek i żadnych szczękoczułek, tylko wąsy, ale za to moje łapki są wyjątkowe!

Bo, proszę Państwa, ja, Mechatek mam przeciwstawny palec, a nawet dwa, bo u obu przednich łapek. I Pani powiedziała, Mechatku, to jest rewolucja w biologii, bo do tej pory wszyscy myśleli, że przeciwstawny palec to mają tylko człowiek i małpy i dlatego one są ssaki naczelne, a teraz okazało się, że i ja mam, więc i ja jestem kotem naczelnym. I taki przeciwstawny palec robi tak, że nie tylko jest większa chwytność, bo to też wszyscy wiedzieli, że jestem najbardziej chwytna ze wszystkich i potrafię się wczepić tak, żeby się mnie nie dało odczepić, tylko że jeszcze umożliwia wytwarzanie narzędzi! No więc, ja, Mechatek, jakbym chciała, to bym umiała wytworzyć narzędzia i stworzyć kulturę, a podobno u ludzi też się to wszystko tak zaczęło. I Pani powiedziała: o, proszę! ewolucja kotów dokonuje się na naszych oczach. A ja, Mechatek, jestem koroną kociego stworzenia, tak pani powiedziała. I to jest ta najważniejsza rzecz.

I dołączyłam dowód rzeczowy, na którym wszyscy mogą zobaczyć mój palec i jak trzymam narzędzie do zabawy. 

(15.03.2010)

Horror tabletkowy


Sonia wygrała. Więcej tabletek nie będzie. Pierwszą przełknęła zadziwiająco spokojnie, ale prawdopodobnie tylko z powodu wciąż trwającego szoku po przedwczorajszej wizycie u doktora Wątroby. Ale po wczorajszym horrorze się poddałam. Sonia była skrajnie przerażona: trzymaniem na siłę, wpychaniem tablety, potem trzymaniem za pyszczek i czekaniem aż przełknie wielką zieloną kapsułkę. Zapluła się dokumentnie (obśliniła swoją piękną białą krawatkę, obśliniła moje spodnie i ręce), jakby właśnie wyszła z wanny, a resztę wieczoru spędziła schowana i nie tyle obrażona (bo Sonia się nie obraża), co przestraszona.

Rezygnuję z wpychania jej do gardła Efazanu. To są ogromne tabletki, zwłaszcza na jej małe gardziołko. Kosztują ją mnóstwo stresu, co jest kompletnie niepotrzebne, zwłaszcza teraz, kiedy jest chora i pokłuta przez pobieranie próbek krwi. Więcej tego kotu nie zrobię. Miałam poczucie, że się nad kotem znęcam... Efazan to tylko suplement diety, miał podziałać wyłącznie objawowo, na jej wychodzące futerko. Dziś dowiedziałam się, że można te kapsułki mieszać z karmą i tak spróbujemy robić… Ale to wciąż tylko leczenie objawów.

Bałam się, że znowu przestanie przychodzić na wołanie i zniechęci się do kontaktu, na który pracowałam ładnych kilka lat… Od wczoraj omijała nas biegiem albo patrzyła wielkimi oczami gotowa umknąć na najlżejsze nasze poruszenie, tak samo, jak wtedy, gdy była jeszcze kotem niewidzialnym i niegłaskanym. Dziś pozwoliła jednak potrzymać się na kolanach i mruczała.

Całe szczęście, że Sonia nie używa pazurów. Podawanie czegoś takiego Reszce skończyłoby się jatką.

ps 1. Zdjęcie powstało podczas podawania kapsułki. Po 5 minutach trzymania kota w taki sposób, jak na fotce (obie trwałyśmy w kompletnym, napiętym bezruchu, a ślina wypływała jej na szyję) powiedziałam Markowi, żeby poszedł po aparat. Po pstryknięciu zdjęcia trwałyśmy w tej pozycji jeszcze z 5 minut, aż Sonia kilkakrotnie przełknęła. 
ps 2. Dziś podczas odkurzania Marek znalazł wczorajszą tabletkę pod stołem. Ech… Sprytna jest. Udało jej się nawet symulować przełykanie…

(13. 03. 2010)

Wspólna kanapka

czyli: Pani chciała zjeść kolację

Ostatnio Pani (moja, moja), jak jeszcze mogła jeść kanapki i jak było stare dobre UC, zrobiła sobie kanapki na kolację. To zawsze jest tak, że Pani się ze mną dzieli serem żółtym, który najbardziej lubię, a nawet szynką. Czasem tylko udaje, że mi nie da, ale ja potrafię ją przekonać. Wystarczy, że usiądę przy niej na oparciu fotela, zapiszczę i popatrzę głęboko w oczy, a Pani (moja, moja) już mi daje, bo ja potrafię popatrzeć tak, że się nie da nie dać.

A tego wieczoru to tak popatrzyłam, że aż Pani dała się przekonać, że jedną kanapkę wspólnie możemy jeść. Pewnie domyśliła się, że inaczej w ogóle by nie mogła skończyć kolacji. Pani jest bardzo domyślna. Był i ser i szynka! Z dziubka!

(5. 03. 2010)

„To ostatnia niedzieeeela…”

czyli: Sonia Kotem Tygodnia 


Och, byłam Kotem Tygodnia. A dzisiaj jest niedziela, czyli ostatni dzień, kiedy noszę ten zaszczytny tytuł… Niestety, okazało się, że Kotem Tygodnia można być tylko przez siedem dni. Ale to nic. Dla takiej skromnej, cichej i spokojnej kociej damy, jak ja, to i tak aż nadto, zwłaszcza, że zupełnie nie spodziewałam się takiego wielkiego wyróżnienia. 

Nie mogę oczywiście nie wspomnieć o dwóch ucztach, które zostały wydane na moją cześć z tej okazji i przy których na moment zapomniałam się i przestałam być damą: 
1) kurczakowa: był surowy filet. Surowy! Uwielbiam wszystko, co surowe! Zaprosiłam nawet New (to ta, co jej nie lubię)! 
2) rybna: była wątróbka (to taki gatunek ryby). W tym domu wątróbkę jadam tylko ja i Mech. New (ta, co jej nie lubię) się brzydzi, a Reszka była napchana filetem. 

Aby podkreślić, jak bardzo jestem wdzięczna moim przyjaciołom za ten wybór, a także dla wielbicieli mojego talentu wokalnego przygotowałyśmy pożegnalny film, który upamiętnia otrzymanie przeze mnie tytułu oraz odsłania nieco kulisy moich codziennych przemian, dokonywanych dzięki torebeczkom, kapelusikom, koralom, wachlarzom, bukietom i innym drobiazgom, niezbędnym światowej kotce. 

Oto, jak mawia Mech, specjalny sznureczek do pamiątkowego filmu. Ela mówi, że jeśli kliknie się ten sznureczek, można go obejrzeć w dużym oknie na youtube, by w pełni docenić detale moich kreacji:


Chciałabym podziękować panu Foggowi, który urozmaicił swoim głosem mój popis. Chciałabym także podziękować w imieniu swoim i Eli za wszystkie miłe słowa, cudowne komentarze do moich zdjęć, wspaniałe prezenty i moc głasków, jakie od Was otrzymałam, moi kochani przyjaciele. Niektóre z nich Ela mi czytała (ach, byłam zachwycona), głaskając przy tym długo i solidnie, a Pańciowi Kochanemu przeczytała chyba wszystkie, biedaczek, bo jego przy tym nie głaskała…

(7. 02. 2010)

Ciężki dzień Mechatka

czyli: rzecz o tożsamości 

Bo ja bym się chciała wyżalić, bo wczoraj miałam bardzo ciężki dzień i wszyscy byli przeciwko mnie, Mechatkowi. Bo najpierw chciałam się napić z wodopoju z kuli, a wtedy przybiegła New i wyskoczyła na półkę koło wodopoju, a ona jest taka duża, że już nie starcza dla nikogo miejsca na półce i jeszcze mnie zepchnęła i musiałam iść do miseczki, a z miseczki woda niedobra jest. 

A potem jeszcze, jak poszłam do miseczki, żeby zjeść chrupka, to przyszła Reszka, bo też chciała chrupka i nie poczekała na swoją kolej, tylko nasyczała na mnie i też musiałam sobie iść. I to wszystko bardzo mi się nie podoba, bo już się przyzwyczaiłam, że Reszka często mnie pac! pac! łapką wychowuje, ale przy jedzeniu ja przecież nie potrzebuję wychowywania, bo umiem jeść dużo i nie wybrzydzam. 

I mam na to wszystko dowody, bo Pani powiedziała: Mechatku, w dzisiejszych czasach trzeba zbierać dowody, no to zbieram. I jeszcze Pani powiedziała, że mam dołączyć dowody, to dołączyłam. 

A potem jeszcze Pani powiedziała: Mechatku, głupotko ty moja zezowata, ale ja się tym nie przejmuję, bo Pani i Pańcio Kochany często zapominają, że ja jestem Mechatek i mówią do mnie: Ohydku, Ohydku albo Heterozygota albo Paskudku, ale ja przecież wiem, że jestem Mechatek. A Pani na to powiedziała, że ja, Mechatek mam dobrze ugruntowaną tożsamość, bo zawsze wiem, że jestem Mechatek. Ale chyba nie zaczną mówić do mnie Tożsamość, bo to trudne słowo i by mi się myliło. 

A jeszcze się tym nie przejmuję dlatego, że ja mam wielką zaletę, która polega na tym, że nie mam żadnych kompleksów, za to mam tożsamość.

(31. 01. 2010)

Czarna królowa

... z białymi skarpetkami ;)


To dla Was, chłopaki, najbardziej kocich z kocurów! Pani zwariowała i w ostatnich dniach nagrywała wszystko, co z siebie wokalnie wydobywałam, niestety stwierdziła, że niektóre sceny nie nadają się do publikacji (dlaczego???), więc tylko dźwięk można z nich dać do posłuchania... No dobrze. Może być i bez tych scen. Wystąpiłam za to jako Black Queen (with white socks, oczywiście) fantazjująca o kocurrrrrrach. 

O, tutaj: 


Jestem bardzo wdzięczna wszystkim, którzy zagościli w moich fantazjach. Te dźwięki to jest mój growling, czyli (jak mówi Pani) charakterystyczny dla wokalistów heavy metalowych śpiew, przeze mnie wykonywany z braku dostępnego kocura. To wbrew pozorom nie agresja, to wielki brak i tęsknota...;)

(27. 01. 2010)

Nagi instynkt

czyli: tylko dla dorosłych kocurów 


Ja też miałam! Chciałam wszystkim oznajmić, że ja też miałam, bo to nie może tak być, że Sonia miała, New miała, a ja nie, bo co by było, gdyby akurat przybył kocur, a ja bym nie miała rui? Zmarnowało by się, ot co! New czeka sobie na tego swojego królewicza, hehe, to se jeszcze poczeka, wybredna, ale Sonia! O, ta to jest prawdziwą konkurencją, bo jej się wszystkie kocury podobają i drze się potwornie po nocach, w nadziei, że jakiś się połasi. Nawet sobie singiel wydała, ale i tak żaden się nie połasił, hehe. 

Mnie też się wszystkie kocury podobają, a najbardziej to Pańcio Kochany, ale on nie chce… Przecież to dla niego śpiewałam, wzdychałam, warczałam, tarzałam się po podłodze, tupałam tylnymi łapkami, zaglądałam mu w oczy, ocierałam się, pięknie się w jego stronę wypinałam, właziłam na niego… Nawet pięknie nasikałam na fotel, żeby mu dać do zrozumienia, gdzie byłoby najfajniej… Pani (moja, moja) rzucała we mnie kapciem, z zazdrości pewnie. Do tego już doszło, wyobraźcie sobie, że pełzałam za nim wszędzie, a on NIC. Powtarzał tylko: nie, nie Reszuniu, nie molestuj mnie już, nie, nie… Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Do czego jeszcze mam się posunąć? Może on nie ma nabiału? Nie, chyba nie… Pani by go wygoniła. A może jest już za stary? A może mu się nie podobam? Nie, niemożliwe... Jak mam go przekonać, jak? 

A może coś robiłam nie tak? Sami zobaczcie i powiedzcie: 


To dla Was, dla Was! Przybywajcie, chłopaki, pokażcie Pańciowi, co stracił! Przybywajcie! Co prawda, teraz już się uspokoiłam, ale obiecuję, że jak tylko przybędziecie, dla Was też tak pięknie zatańczę. 

Ps. Od Pani: Pańcio ma nabiał ;)

(25. 01. 2010)

…Mrraaa-aauch! Mrraaa-aauch! Mrraaa-aauch!

czyli: pierwszy singiel Soni 

Mamy zaszczyt przedstawić Państwu teledysk do pierwszego singla utalentowanej pieśniarki Soni, zawierający koncertowe nagranie wykonania jednej ze zwrotek starodawnej kociej pieśni miłosnej. 

Nagranie „…Mrraaa-aauch! Mrraaa-aauch! Mrraaa-aauch!” skierowane jest do specyficznej i wymagającej grupy odbiorców: kocurów, potrafiących docenić kunszt wokalny artystki, rytm i melodię pieśni oraz zawarty w niej ogromny ładunek emocjonalny, a w szczególności wytrwałość, upór i determinację, wyrażone w aż 30-krotnym powtórzeniu namiętnego zawołania. Tyle kolejnych miauknięć podczas nagrania wydała z siebie artystka, sądzimy więc, że taka ich seria stanowi integralną całość, czyli jedną zwrotkę pieśni. 


Twórcy wyrażają ogromną wdzięczność dla 30 wspaniałych kocurów: Ambrożka, Aslana, Bambusa, Bazylka, Bąbla, Borysa, Dziudzia-Wafelka, Elmo, Fifona, Franka, Franusia, Hanniego, Jarheada, Kubusia, Leonarda, Macieja, Mariana, Mruczusia, Nurofena, Oczko, Pirata, Pucha, Pudra, Pysia, dwóch Rudolfów, Sigiego, Stefana, Sylwestra i Wąskiego, które zechciały wystąpić w charakterze obiektów marzeń Soni oraz dla Pańcia Kochanego za wyrozumiałość podczas wielokrotnego odsłuchiwania pieśni na domowych głośnikach, które bardzo ułatwiło prace montażowe nad teledyskiem. 

Nagrania dokonano 17 stycznia 2009 r. w małym pokoju. Ubolewamy, że ze względów technicznych oraz wytrzymałościowych nie możemy przedstawić Państwu wszystkich 17 zwrotek pieśni. W trosce o jakość obrazu polecamy obejrzenie teledysku bezpośrednio na youtube w dużym oknie. 

Zapraszamy: 


(20. 01. 2010)

Marzec w styczniu

...czyli starokocia pieśń miłosna 

„…Mrraaa-aauch! Mrraaa-aauch! Mrraaa-aauch! Muuach… Mrraaa-aauch! Muuach… Mrraaa-aauch! Mrraaa-aauch! Muuach…” * 

Pierwsza zwrotka starodawnej pieśni miłosnej wykonywanej tradycyjnie przez kotki na wiosnę, zazwyczaj w marcu, ale spotykane są również kotki wykonujące ją w innych miesiącach. Z żalem stwierdzam, że zaprezentowany powyżej zapis literowy w alfabecie łacińskim jest zdecydowanie niedoskonały i nie zdoła oddać całego bogactwa dźwięków i akcentów, których subtelne odmiany decydują zapewne o drobnych niuansach znaczeniowych. 

Niezwykle istotna jest również niemożliwa do oddania w zapisie intonacja oraz kilkunastosekundowe, precyzyjnie wyliczone pauzy, podkreślające napięcie i towarzyszące pieśni stany uczuciowe pieśniarek. Pieśniarki o mistrzowskim kunszcie uzupełniają występ popisami tanecznymi, wśród których szczególną uwagę przykuwają: przykucanie, przytupywanie tylnymi łapkami, a także tarzanie się po podłożu, prawdopodobnie najistotniejsze i decydujące o wyborze najatrakcyjniejszej pieśniarki. Niestety, jesteśmy tutaj zdani jedynie na nasze ludzkie, niedoskonałe domysły, podobnie jak przy próbach tłumaczenia słów pieśni. 

Prawdopodobne znaczenie słów w starokocim: 
*„Kocura! Kocura! Kocura! 
Chcę kocura! Chcę! Przybywaj, 
kocurze, przybywaj!” 

Sonia, jako pieśniarka wybitna, pieśń wykonuje bez względu na porę dnia i nocy, z ogromnym zaangażowaniem i bez oznak zmęczenia, śpiewając również pozostałe 17 zwrotek ciepłym, głębokim i donośnym altem. Chciałabym podkreślić, że prawdopodobnie doskonała znajomość niecytowanych tutaj, a wykonywanych w całości zwrotek oraz niepospolita ekspresja sprawiają, że jest ona znaną doskonale przez naszych sąsiadów artystką.

(17. 01. 2010)

No i się okazało!

...czyli domowa genetyka 


Że Niuta jest tabby, to było od początku wiadomo, bo ona ma na to całe mnóstwo papierów i nawet inne oficjalne imię, tylko my w domu nie mówimy na nią Levada of Nemo PL. Ale ja, Mechatek nie mam żadnych papierów, ani Sonia też nie ma żadnych papierów, tylko książeczkę zdrowia kota, w której jest napisane, że ma rasę „kot domowy”, a maść „buro-białą”. A Reszka ma tylko taką kartkę ze schroniska sprzed 11 lat, z którego została zabrana przez Panią (bo Pani chomikuje wszystkie ważne karteczki), że jest adoptowana, rasy mieszanej, a na dodatek „czarna, białe łapy”, a także książeczkę zdrowia kota. I w książeczce zdrowia kota Reszki jest napisane, że jest wielorasowa i czarno-biała. A ja jestem tylko bura. 

No, ale teraz, kiedy Pani czyta wszystko, co jej wpadnie w ręce o kociej genetyce, powiedziała, „że dłużej tak być nie może” i dopiero zaczęło się okazywać! Pani pooglądała obrazki, pooglądała nas, nauczyła się nowych wyrazów i już wszystko wiadomo. Wiadomo na przykład, że „jedną z najlepiej rozpoznawalnych cech kociego futra są „prążki”.(…) U kotów spotykane są cztery główne wzory pręgowania: tygrysi, klasyczny, cętkowany i ticked (pręgowanie przesiane)”.* 

I od dzisiaj u nas jest tak: Niuta dalej została tabby, ale można też na nią mówić, że jest pręgowana klasycznie albo marmurkowa. Sonia to najbardziej jest pręgowana tygrysio. I to by wyjaśniało te ich konflikty z Niutą, bo ”pręgowanie tygrysie jest dominujące wobec pręgowania klasycznego”*, a Niuta pewnie nie chce być zdominowana. Ale Pani ma wątpliwość, czy Sonia troszkę nie jest cętkowana. Z białym. A ja, Mechatek, jestem mutantem, bo chyba jestem cętkowana, a „rysunek cętkowany jest modyfikacją pręgowania tygrysiego lub klasycznego”.* Ale Pani powiedziała, że jednak jak się mi dobrze przypatrzeć, to te cętki takie słabe są, więc może jestem ticked i to najprawdopodobniej heterozygota, bo mam taki "zanik wzoru na futrze"*, ale „heterozygota nadal będzie posiadać częściowe pręgowanie na łapach, głowie i ogonie”.* No, mam tylko nadzieję, że Pańcio Kochany się nie dowie, bo by mnie zaczął nazywać: „Heterozygota, Heterozygota”, a ja dalej chcę być Mechatek. A Reszka jest „bikolor” i ma gen łaciatości. Ale dalej jest czarna z białym. 

I Pani kazała mi się tutaj zapytać, czy wszyscy, jak się zaczynali interesować hodowlą (a to wszystko przez Niutę), to też im tak biło na głowę z kolorami. To pytam :)

* cytaty i ilustracje zaczerpnięte z artykułu ”Dziedziczenie cech okrywy włosowej” Izabeli Kurkiewicz http://www.felinologia.edu.pl/artykul-019

(10. 01. 2010)

Było cudownie...

...czyli choroba Pani 


Moja Pani kochana (moja, moja….) przez cały poprzedni tydzień była w domu, nigdzie nie wychodziła, nie zniknęła nagle jak zazwyczaj na CAŁY dzień. Zazwyczaj znika do jakiejś „pracy”, na coś co się nazywa „dyżur”; ja nie wiem co to jest, ale kiedyś próbowała tłumaczyć, że to dlatego, żeby było jedzonko dla mnie i że gdybym zaczęła na siebie zarabiać, to nie musiałaby tak znikać, też coś… Raz przecież zarobiłam: dostałam kupon za tytuł Kota Tygodnia, a ona dalej wychodzi! No, ale w ubiegłym tygodniu była chora. Kaszlała, psikała i CAŁY czas była w domu! To był cudowny czas… Bo (moja, moja…) Pani dużo leżała i spała, w dzień też, a w dzień to Pani zasypia na wersalce pod żółtym kocykiem, a nie zamyka się w sypialni, więc mogłam leżeć i spać na niej i mruczeć do niej. Cały czas! Tylko Pani (moja, moja…) i ja. No, i czasami Mechatek…

(20. 12. 2009)

Moja trzecia największa przyjaciółka

... czyli Mech i New 

No i stało się tak, jak chciałam i próbowałam zrobić, bo New przestała być już dawno nowa i odkąd zaczęłam rozumieć, co do mnie miauczy, bo ona miauczy całkiem inaczej, zostałyśmy wielkimi przyjaciółkami. 

Nasza wielka przyjaźń polega na tym, że razem się bawimy bawidełkiem z piórek i razem szukamy myszki w zabawie GDZIE JEST MYSZKA, a Pani mówi wtedy o mnie: Jaka ona szybka. I potrafimy też razem się bawić tymi nowymi zabawkami, które polegają na popychaniu kulki łapką, żeby ona się toczyła, więc popychamy kulkę po dwóch stronach tunelu, raz ja do New, a raz New do mnie, a kulka się toczy i tak odbijamy kulkę do siebie, a ja jeszcze na dodatek ganiam za kulką cały czas. 

Pani mówi, że bardzo ładnie się bawimy, a do Pańcia Kochanego powiedziała: Wiesz, one się chyba lubią. Aha i jeszcze mam napisać, że przychodziłam do New, kiedy była chora i lizałam ją po główce i od tego zaczęła się nasza wielka przyjaźń i od tego, że czasem spotykałyśmy się noskami, a ja najpierw wtedy uciekałam, a potem przestałam uciekać. 




A tutaj jest specjalny sznureczek do filmu, kiedy się bawię w kulkę:



(5. 12. 2009)

Wróciła!

Przez całe trzy dni czekałam. Spałam. Czekałam. Spałam. Pan dolał wody do miseczek. Źle zrobił. Wody nie nalewa się do miseczek, tylko uzupełnia w wodopoju z kuli. Pani to wie. Nasypał chrupek do miseczek. Co z tego... Inaczej nasypał. Nie tak jak trzeba. Źle nasypał. Minął jeden dzień. Drugi. Trzeci...Więc tylko spałam i czekałam, aż wreszcie...! Wróciła! Pani wróciła! Moja, moja, moja! Aż podskoczyłam do góry, zamiauczałam, a potem już nie mogłam przestać skakać: na fotel, na stół, biegiem do przedpokoju, znów do pokoju, na wersalkę, na fotel, na parapet, na Panią! Moją, moją... Powiedziała to, co trzeba: "Reszku, Reszku, kochany". Przytuliła. Zapachniała jak trzeba... A kiedy Pan stwierdził: "Wiesz, ona przespała cały ten czas, kiedy Cię nie było. I z nich wszystkich cieszy się najbardziej", Pani mnie przytuliła i szepnęła do ucha to, co lubię najbardziej: "Moja, moja, moja...."

(1. 12. 2009)

Specjalny sznureczek


...czyli Mech is an international star!


A jedna pani z Francji napisała, że ja, Mechatek jestem a beautifull cat and an international star! I Pani powiedziała: Mechatku, robisz karierę. I Pani jeszcze powiedziała, że w takim razie zrobimy filmik, tak jak mi kiedyś obiecała, filmik tylko i wyłącznie o mnie Mechatku, i przez całe popołudnie przybijałam Pani piątkę, a potem Pani siedziała przy komputerze i robiła filmik, a mnie pozwoliła siedzieć na kolanach, a ja bardzo starałam się nie ugniatać, żeby mnie nie wygoniła. A jak już zrobiła, to razem oglądałyśmy i tam na ekranie był kotek, ale chociaż strasznie się starałam, to go nie można było dotknąć, więc gdzie jest ten filmik, jak go nie można dotknąć łapką?

Pani powiedziała, że kiedyś trzeba będzie nakręcić aneks, jak Mechatek ogląda Mechatka, a filmik jest daleko w internecie, i można go znaleźć po takim specjalnym sznureczku. I że damy do mojego pamiętnika sznureczek do tego filmu.

I tu jest ten sznureczek:



Aha. I jeszcze poza tym, że umiem przybijać piątkę, umiem też robić fikołki. W przód i w bok.

Aha i jeszcze mam napisać, że jestem bardzo kochana, bo Niutka ma bardzo chore oczko i ja przychodzę ją lizać po główce. No bo mi jej żal, jak ona tak piszczy, kiedy wlewają jej do oczka lekarstwo.

I Pani kazała mi jeszcze napisać, że bardzo dziękuje pani musynie od ślicznej Tofi, że jej przypomniała, że jestem kotem... meta... metafizycznym? Chyba tak miałam napisać. To piszę.

(23. 11. 2009)

Ohydku kochany…

...czyli Mechatek Kotem Tygodnia

Rano, jak się wdarłam do sypialni, Pańcio Kochany powiedział, że będę miała nowe imię i że od dzisiaj będzie mnie, Mechatka, tak wołał. I zaczął mnie wołać Ohydek, Ohydek, aż do niego przyszłam, a wtedy powiedział do Pani: Widzisz, reaguje. A Pani powiedziała: To nie jest żaden Ohydek, tylko najwyżej Ohydek Kochany i Śliczny. I jeszcze Pani kazała Pańciu Kochanemu mnie pogłaskać i Pańcio powiedział: No dobra, i mnie raz pogłaskał. A dzisiaj powiedział: Jakby się tego kota nie znało, to ze zdjęcia wychodzi, że to taki ładny kotek w ślicznym wianuszku.

I odkąd jestem (ja! Mechatek!) Kotem Tygodnia to Pani już nie krzyczy na mnie: Mechat! Idź sobie!, kiedy włażę na kolana i udeptuję, bo ja bardzo lubię udeptywać i mogę to robić całymi godzinami i Pańcio Kochany mówi, że ja to robię bez wdzięku i mechanicznie czyli zgodnie z imieniem.

I Pani codziennie mnie bierze na ręce i głaszcze i przytula i mówi: Mechatku, ty mniej śmierdzisz, a ja mówię: Chchchrrrr…. Chchchrrrr…. A przedtem tak nie było, bo pani się szybko zniechęcała i mnie zrzucała z kolan, bo ja jestem namolna i nachalna i chciałam cały czas. A teraz mamy taki… kompromis, tak Pani powiedziała. Ja siedzę grzeczniej i staram się nie udeptywać cały czas, a pani wytrzymuje dłużej i mówi: Mój paskudku śliczny.

Bardzo się cieszę, że zostałam Kotem Tygodnia.
ps. Pani mówi, że ja się bardzo ładnie cieszę, bo tak się wyginam.

(16. 11. 2009)

Niniejszym przedstawiam...

BEZSPRZECZNE DOWODY NA BYCIE PASKUDKIEM PRZEZ MECHATKA:
1) Dowód z wielkości: Mech jest kotem nienaturalnie małym, w wieku lat pięciu mającym wagę i rozmiar dorastającego kociaka; fot. 1, 2, 4, 10.
2) Dowód z postawy: Mech jest kotem rachitycznym i pokracznym, dziwacznie się wygina, chodzi i siada podkurczona, porusza się ruchem charakterystycznym dla Golluma; fot. 1, 2, 3, 4, 8, widoczne też na filmie „Dziewczęta i lusterko”.
3) Dowód z łapek: Mech ma krzywe, chuderlawe łapki tylne i przednie; fot. 1, 2, 4, 10.
4) Dowód z oczu: Mech rzadko otwiera oczy, zawsze ma przymrużone, a jak już otworzy, jej spojrzenie jest mętne i przymulone, ma rzęsy powyginane każda w inną stronę; fot. 3, 6, 7, 8.
5) Dowód z zeza: Mech ma zbieżnego zeza; fot. 5.
6) Dowód z higieny: Mech rzadko się myje, muszą jej pomagać w tym Reszka i Sonia, gdyż inaczej zaśmierdłaby już całkiem; fot. 9 oraz zdjęcia w galerii, dokumentujące mycie przez Sonię.
7) Dowód z futerka: Mech ma zmierzwione, nieuczesane, rozczochrane futerko; fot. 3, 7.
8) Dowód z charakteru: Mech jest nachalna, namolna, upierdliwa, natrętna, uparta jak muł, zawiesza się co kilkanaście minut i tępo wpatruje w przestrzeń, niewyuczalna, żarłoczna, , nie odróżnia ludzi swoich od obcych i jest zupełnie bezkrytyczna wobec swoich zachowań*.
9) Dowód z Reszki: nawet Reszka uważa, że Mech jest niewychowana; fot.
10 *Komentarz Mechatka: iiiiiUŁŁŁŁ!!!! iiiiiUŁŁŁŁ!!!!

(10. 11. 2009)